Strona głównaHandelOto najgorsza Biedronka w Polsce. Jej lokalizacja może cię zaskoczyć

Oto najgorsza Biedronka w Polsce. Jej lokalizacja może cię zaskoczyć

W jakim mieście znajduje się najgorsza Biedronka? Dlaczego za taką została przeze mnie uznana? I w końcu: czemu niby jej lokalizacja miałaby być dla kogokolwiek zaskakująca? Odpowiedź na wszystkie te pytania znajdziesz w niniejszym artykule. Liczę, że Jeronimo Martins zareaguje na to, co tam się dzieje. W efekcie czego ktoś „z góry” odwiedzi Kołobrzeg celem dokładnego zweryfikowania, jak ten sklep funkcjonuje.

Najpopularniejsza sieć dyskontów w naszym kraju, miliony klientów każdego dnia, bla, bla, bla… W każdym tekście dotyczącym Biedronki wypada zamieścić tego typu formułkę.

W istocie bowiem sieć spod znaku sympatycznego owada niemal całkowicie zawładnęła handlem detalicznym w Polsce. Zdetronizowała chociażby takich gigantów jak Tesco, którego nie ma u nas już od kilku lat czy E.Leclerc, który stopniowo także wycofuje się z Polski. Dotrzymać kroku próbuje jeszcze Lidl, lecz wciąż pozostaje daleko w tyle.

Przed laty Biedronka wyróżniała się niskimi cenami, kultowymi akcjami marketingowymi i renomą „kwintesencji polskości”. Mimo, że już od lat 90. dyskonty te są własnością portugalskiej spółki Jeronimo Martins. Obecnie natomiast kojarzymy tę sieć z alejkami zastawionymi paletami pełnymi towaru, długimi kolejkami wynikającymi z małej liczby działających kas, wadliwym systemem samoobsługowym itd. Ale dziś nie o tym. Bo do wymienionych „atrakcji” dawno zdążyliśmy przywyknąć.

Co jest nie tak z Biedronką w Kołobrzegu?

Zdarzyło wam się kiedyś usłyszeć od kasy samoobsługowej w Biedronce komunikat „poczekaj na pomoc”, „w strefie pakowania jest artykuł, który nie powinien się tam znaleźć” lub „konieczne zatwierdzenie”? Bez wątpienia tak. Wówczas wystarczy poczekać na kogoś z obsługi. Zwykle ktoś podchodzi niemal od razu. Innym razem trzeba poczekać minutę, dwie czy nawet 5. Trzeba to zrozumieć, pracownicy mają przecież mnóstwo obowiązków.

Co jednak w sytuacji, gdy przy żądającej reakcji pracownika sklepu kasie stoisz 10, 15, 18 minut? Cóż, zaczyna się robić niezręcznie. W takim właśnie położeniu się znalazłem. I to dwa razy. Ktoś powie: – Mogłeś poprosić kogoś z obsługi. Ależ oczywiście, że to zrobiłem.

Pani pracująca na pełnych obrotach przy tradycyjnej kasie dwukrotnie zapewniała mnie, że „zaraz ktoś do pana podejdzie”. To oczywiście nie następowało, zupełnie jakby Biedronka przy ul. Trzebiatowskiej w Kołobrzegu celowała w jakiś rekord. Zacząłem zastanawiać się, czy nie jestem w ukrytej kamerze. Bo nawet, gdy po kilkunastu minutach cierpliwego oczekiwania próbowałem znaleźć między alejkami kogoś w biedronkowym uniformie, na żadną taką osobę się nie natknąłem.

Przygód w dyskoncie ciąg dalszy

Czy ktoś w końcu się zjawił? Oczywiście, że tak. Dokładnie po 18 minutach pojawiła się pani „w cywilu”, jak się okazało – pracująca w tym sklepie. Na stanowisku obok zaczęła skanować swoje niewielkie, prywatne zakupy, najpewniej przygotowane na zbliżające się opuszczenie miejsca pracy. Było to bowiem kilkanaście minut po godz. 22.

Zauważyła mnie! A raczej usłyszała komunikat „konieczne zatwierdzenie” i – eureka – zatwierdziła. Kilka dni wcześniej miałem sytuację identyczną, z tym że wówczas przyszło mi czekać zaledwie minut 10. Natomiast sama procedura przebiegła zgodnie ze sztuką. Mianowicie z magazynu żwawym krokiem ruszyła w moim kierunku młoda pracownica sklepu. Nie wyglądała na zadowoloną, nie odpowiedziała na „dzień dobry”, a mojego „dziękuję” chyba nawet nie usłyszała. Albowiem gdy je wypowiadałem, była już odwrócona plecami, by nie powiedzieć, że inną częścią ciała. Myślicie, że to koniec? Błagam. 

No to może Glovo i zakupy do domu?

Glovo to aplikacja współpracująca m.in. z Jeronimo Martins. Za jej pośrednictwem można zamawiać zakupy z dostawą do domu. Po przykrych doświadczeniach z Trzebiatowskiej postanowiłem osobiście nie udawać się już do tego punktu. Nie sądziłem jednak, że niekompetencja i olewcze podejście do pracy prezentowane przez ludzi zatrudnionych w tej Biedronce może dotknąć mnie nawet zdalnie.

Jako człowiek, który mieszkał w kilku polskich miastach (Warszawa, Gdynia, obecnie Kołobrzeg) doskonale wiem, jak rzadko zdarzają się sytuacje, w których kurier jest zmuszony anulować zamówienie, choć już przybył do Biedronki celem jego odebrania. Powód? „Punkt ma problemy techniczne”. To się oczywiście zdarza, w każdym mieście i każdym sklepie. Sęk w tym, że w kołobrzeskiej dzieje się to niemalże w połowie przypadków. 4/10 zamówień jest anulowanych z winy sklepu. I mówię to z pełną odpowiedzialnością, „mam na to papiery” w postaci historii zamówień Glovo.

Ponadto, w przypadku dużych zamówień, dosłownie ZAWSZE zapracowana obsługa wykreśla kilka produktów, których rzekomo nie ma obecnie na stanie. Sęk w tym, że już dawno wyszło na jaw, iż pracownikom Biedronki zdarza się „pomijać” niektóre pozycje, celem odjęcia sobie pracy. Jeden z nich opowiedział o tym nawet w wywiadzie dla portalu bezprawnik.pl. Produkt, który zamówił klient jest już w sklepie, ale jeszcze na palecie? Wykreślamy. Jedna pozycja mniej. Oficjalnie to „brakujący produkt”. W praktyce: efekt lenistwa osoby kompletującej zamówienie dla kuriera Glovo. W sklepie Biedronka przy ul. Trzebiatowskiej w Kołobrzegu zjawisko to przybrało formę patologiczną. Zdarzały się bowiem sytuacje, w których aż niezręcznie było mi odbierać reklamówkę od kuriera. Ponieważ z – dajmy na to – 10 różnych produktów docierało do mnie 4 czy 5. Porozumiewawcze spojrzenie, „dziękuję i do widzenia”. Pozostają z nadzieją, że dostawca „wie, że ja wiem”, że to nie jest jego wina.

Renoma Biedronki pod znakiem zapytania

Jak wiadomo, Kołobrzeg to nadmorski kurort. Każdego lata zjeżdżają tu setki tysięcy turystów z całej Polski, mnóstwo Niemców oraz osób z innych krajów Europy i świata. Na początku nie rozumiałem, dlaczego znacznie częściej spotykam ich w znajdującym się nieopodal Kauflandzie. Tam po prostu da się wejść, zrobić zakupy, wyjść i nie dostać w międzyczasie rozstroju żołądka.

Jeronimo Martins powinno dbać o to, by Biedronka znajdująca się w tak obleganym mieście funkcjonowała na tyle dobrze, na ile to tylko możliwe. Jest wręcz przeciwnie. Punktów tej sieci odwiedziłem w swoim życiu zapewne kilkadziesiąt. Od morza, przez stolicę aż do Tatr. Tak koszmarnej obsługi i dezorganizacji nie widziałem nigdzie. Dyskonty zlokalizowane w miejscowościach turystycznych powinny stanowić wizytówkę tej sieci. Tymczasem w tym przypadku mamy do czynienia z imponująco skuteczną „antyreklamą”.

Podobne artykuły