TYLKO U NAS W końcu. Naszej redakcji udało się przeprowadzić krótką, acz bardzo treściwą rozmowę z funkcjonariuszką Straży Granicznej w stopniu sierżanta. Od blisko pół roku koordynuje działania na tzw. „zielonej” granicy, określanej również mianem „dzikiej”, dzielącej Polskę z Białorusią.
Planowany wywiad przerodził się tak naprawdę w swoisty monolog Pani sierżant. Trudno się dziwić; jak widać problemów i ograniczeń, jakie napotykają nasi pogranicznicy, jest multum. Bez wątpienia będzie to ciekawa lektura dla każdej osoby zainteresowanej sytuacją na granicy polsko-białoruskiej i nie tylko. Zapraszamy do lektury.
Jak wiadomo, od wielu miesięcy na polsko-białoruskiej granicy dzieje się źle. Masowy napór kolejnych nielegalnych imigrantów z krajów afrykańskich i nie tylko, to najprawdopodobniej próba destabilizacji sytuacji nie tylko w naszym kraju, ale w całej Unii Europejskiej.
Za wszystkim – co do tego podlaski oddział Straży Granicznej nie ma wątpliwości – stoją służby białoruskie i rosyjskie. – Wielokrotnie obserwowaliśmy próby przerzucania nielegalnych imigrantów na stronę polską. Dowożeni byli białoruskimi „gazikami” – mówi Pani Sierżant. Prosi jednak, z kilku względów, o nieujawnianie na tym etapie jej personaliów.
– Każdy z nas, przystępując do SG, chciał z dumą strzec polskich granic. Dziś natomiast – zwłaszcza w obliczu wydarzeń z ostatnich dni – czujemy się… jak mięso armatnie. Nie jest sytuacją normalną, gdy funkcjonariusz Straży Granicznej nie może bez obaw o konsekwencje bronić się przed atakującym go człowiekiem – mówi dalej sierż. K.
Straż Graniczna RP stawia sprawę jasno
– Każdego dnia dokładamy wszelkich starań, by wykonywać swoją pracę wzorowo. Niestety, nie tylko kryzys na białoruskiej granicy utrudnia nam działania. Przede wszystkim odgórne „zakazy i nakazy” sprawiają, że nie czujemy się bezpieczni. […] Wszyscy mamy przecież rodzinę; mężów, żony, dzieci. Strzeżenie granicy państwa, tym bardziej w takiej sytuacji – proszę mi wierzyć – jest służbą wysoce niebezpieczną – mówi. Czego zatem oczekują nasi pogranicznicy, by móc w odpowiednich warunkach odpierać ataki na granicę RP?
Otóż, jak słyszymy, nie chcą być ograniczani w działaniach obronnych – szczególnie w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia. Czyli wtedy, gdy osoby próbujące wedrzeć się na terytorium Polski, zachowują się agresywnie i używają siły fizycznej. Jak bowiem wiadomo, ostatnio nawet oddanie strzałów ostrzegawczych, i to przez żołnierzy, wywołało aferę!
– Chcemy móc w skrajnych przypadkach użyć ostrej amunicji. Nie mówi się o tym, ale na tę chwilę mało który strażnik graniczny odważy się to zrobić. […] Oczywiście żaden z nas nie czuje żądzy strzelania do drugiego człowieka. Kiedy jednak zajdzie konieczność, wielu funkcjonariuszom zadrży ręka. Dlaczego? Mamy po prostu skrępowane ręce przez organy, którym podlegamy – tłumaczy nasza rozmówczyni. Jak wyjaśnia, konsekwencje oddania strzału do agresora – nawet w obronie własnej – mogą być dla funkcjonariusza SG bardzo poważne. Z zarzutami karnymi i wydaleniem ze służby włącznie.