W jakich okolicznościach naprawdę życie stracił Andrzej Lepper? To pytanie już od kilkunastu lat zadają sobie miliony Polaków. Oficjalna wersja prokuratury jest wszystkim znana. Niewielu jednak do końca w nią wierzy. Włącznie z rodziną zmarłego. Nowe informacje dają do myślenia wszystkim… z wyjątkiem prokuratury.
Sprawa rzekomego targnięcia się na własne życie przez lidera Samoobrony od początku budziła emocje. Od zaintrygowania, przez coraz to kolejne wątpliwości, aż po strach.
Strach pojawiał się zwłaszcza u ludzi, którzy mogą wiedzieć więcej. Zatem u tych, którzy bezpośrednio przed feralnym 5 sierpnia 2011 r. rozmawiali lub spotkali się z Lepperem. Na szczęście upływający czas łagodzi u niektórych paraliżujący dotąd strach.
Co ciekawe – człowiek, który wprost poddaje w wątpliwość wersję prokuratury dot. okoliczności śmierci Andrzeja Leppera, raz po raz trafia do aresztu. Swojej narracji jednak nie zmienia.
Mówi jednak jednym głosem z najbliższymi tragicznie zmarłego polityka. Wśród analizowanych przez niego wersji jest „wątek białoruski”, a także zatargi związane z kompromitującymi dokumentami, jakie miał ujawnić – obciążając polityków z pierwszych stron gazet. Ale to już wiedzieliśmy. Nowe informacje wprawiają w osłupienie.
Nowe tropy w sprawie śmierci Leppera – 29.08.2025
Zbigniew Stonoga od lat powtarza, że w sprawie Andrzeja Leppera nie padają pytania, które paść powinny. I że sam – choć deklaruje gotowość do złożenia zeznań – nie został dotąd formalnie przesłuchany w charakterze świadka.
Ten paradoks, w którym ktoś publicznie mówi o wątpliwościach co do wersji o samobójstwie, a instytucje nie są nim zainteresowane, stał się osią jego opowieści.
„Nie wiem” – to jego najczęstsza odpowiedź na pytanie o to, co dokładnie wydarzyło się w gabinecie wicepremiera. Zaraz potem wylicza jednak szereg uchybień i wątpliwości. Które – jego zdaniem – powinny skłonić prokuratorów do ponownej analizy materiału.
Kto był w gabinecie Leppera 5 sierpnia 2011 r.?
Wątek „życiowego kontekstu” powraca jak refren. „Który rolnik odbiera sobie życie w szczycie żniw?” – pytał i pyta, wyliczając plany, zobowiązania, rodzinne nadzieje Andrzeja Leppera.
O tej części narracji można powiedzieć wiele, ale jedno pozostaje niezmienne: Stonoga buduje ją na ludzkiej intuicji i znajomości bohatera, a nie tylko na chłodnej analizie dokumentów. Stąd jego upór, gdy opowiada, że Lepper „miał plany, cieszył się, że jego syn zdrowieje” i „nie był typem samobójcy”. To nie jest dowód procesowy – to punkt wyjścia do zadawania kolejnych pytań.
W tle toczy się inna historia: o cenie mówienia rzeczy niewygodnych. Gdy w dokumencie TVP Stonoga publicznie zakwestionował wersję o samobójstwie, zaczęły – jak twierdzi – spływać na niego pozwy, zawiadomienia, akty oskarżenia. Po latach chwali się „sto kilkudziesięcioma” uniewinnieniami.
Ta lawina spraw, bez względu na ich finalny wynik, wywołała efekt mrożący: zajęła mu czas, uwagę i kosztowałą pieniądze. Kiedy próbował dokumentować swoje tezy w „Gazecie Stonoga” i na YouTubie, projekt prasowy upadł niemal tak szybko, jak powstał. Kanał został, ale jego zasięg i znaczenie nie przełożyły się na realne działania organów ścigania.
Zginął wicepremier. Potraktowano go jak kloszarda
Najmocniej wybrzmiewają zarzuty dotyczące samej technicznej strony śledztwa. Stonoga mówi o „niedbalstwie” medyków sądowych, a przede wszystkim o śladach, które – jak twierdzi – nigdy nie trafiły do materiału dowodowego.
Wymienia ślady obuwia osób trzecich, „do dziś niezidentyfikowane”. W jego relacji to nie są ciekawostki z marginesu, lecz elementarne tropy, które w każdej sprawie śmierci osoby publicznej powinny zostać zabezpieczone, opisane i porównane z bazami. „To nie jest śmierć pijaczka na jabłoni. To zginął wicepremier” – akcentuje. Sprowadzając rzecz do oczywistości: standard dowodowy przy takiej sprawie musi być wyższy, niż przeciętny.
W tym miejscu rodzi się podstawowe pytanie: czy po czternastu latach da się jeszcze cokolwiek zrobić? Odpowiedź nie jest prosta, ale z pewnością nie brzmi „nic”. Wznowienia postępowań w sprawach głośnych zgonów zdarzały się w Polsce wielokrotnie – bywało, że z powodu nowych dowodów. Bywało, że z powodu analizy starych, ale lepiej opisanych.
Tu nie chodzi o spektakularne „nowe tropy” z seriali kryminalnych, lecz o rzetelny audyt: co zabezpieczono, czego nie zabezpieczono, co można jeszcze zidentyfikować przy użyciu metod, których w 2011 r. nie stosowano rutynowo. Jeżeli rzeczywiście istnieją nieopisane ślady, to one – a nie emocje – są najlepszym argumentem na rzecz formalnego sprawdzenia.
Wymiar sprawiedliwości zapomniał o sprawie Andrzeja Leppera
Tymczasem na poziomie instytucjonalnym panuje cisza. Brak decyzji o przesłuchaniu Stonogi w charakterze świadka trudno wytłumaczyć, jeśli z jego wypowiedzi wynika, że ma wiedzę mogącą uzupełnić obraz zdarzeń. Można nie zgadzać się z jego ocenami, można je dzielić przez dwa, ale procedura ma tę zaletę, że pozwala oddzielić deklaracje od faktów. Jedno wezwanie, protokół, kilka godzin rozmowy – to niewielki koszt wobec ciężaru sprawy.
Warto też odsunąć na bok personalia i uprzedzenia. Stonoga ma tylu samo gorących zwolenników, co krytyków; jego biografia obrosła kontrowersjami. Ale w postępowaniu karnym znaczenie ma nie to, kto mówi, tylko co mówi i jak to zweryfikować.
Jeśli wskazuje na brakujące ogniwa – zabezpieczenia śladów, dokumentację, listy osób obecnych w budynku – to instytucje powinny umieć odpowiedzieć: „sprawdziliśmy, nie potwierdzamy” albo „tak, trzeba to uzupełnić”. Dziś takich odpowiedzi brakuje, a ich miejsce zajmuje społeczna podejrzliwość, karmiąca się półsłówkami.
Czas pożera resztkę dowodów i… pamięć
Druga lekcja płynie z czasu. Czternaście lat to w sprawach publicznych cała epoka. Świadkowie zapominają, dokumenty giną w przeprowadzkach. Zaś granica między pamięcią a rekonstrukcją zaciera się bezpowrotnie. Tym większy sens ma uporządkowanie tego, co jeszcze uporządkować można: katalogów dowodów, protokołów, ekspertyz. Wznowienie nie musi oznaczać rewolucji – może być właśnie takim porządkowaniem, zamykaniem krążących od lat znaków zapytania.
Na końcu zostaje rzecz najbardziej ludzka: potrzeba wyjaśnienia sprawy do końca. Nie po to, by komukolwiek robić politykę. Lecz po to, by zamknąć pewien rozdział nowoczesnej historii państwa. Śmierć byłego wicepremiera nie powinna wisieć między teoriami a domysłami. Jeśli Stonoga się myli – niech to wykaże dokumentacja. Jeśli ma rację co do braków w materiale – niech zostaną uzupełnione. W obu scenariuszach wygrywa tylko jedno: elementarny porządek i zaufanie do instytucji.
Dopóki tak się nie stanie, jego głos – nawet jeśli dla wielu irytujący – będzie wracał. Nie dlatego, że jest najgłośniejszy, ale dlatego, że wybrzmiewa w próżni. A próżnia w sprawach tej rangi to coś, na który państwo nie powinno sobie pozwalać.




