Do tak zaawansowanej białej gorączki premier Donald Tusk nie doprowadził środowisk konserwatywnych od dawna. W ostatnich dniach spowodował wrzenie i oburzenie po przeciwnej stronie barykady. W niedzielny wieczór dolał oliwy do ognia.
Ostatnich kilkadziesiąt godzin przebiegło pod znakiem swoistego eksperymentu szefa rządu. Dał on efekt chyba nawet bardziej satysfakcjonujący, niż jego autor oczekiwał. Teraz nie może już wycofać się z obranej strategii. Ku wściekłości swoich przeciwników.
Całość polegała – wszystko na to wskazuje – na serii działań, lub też… ich braku w konkretnych kontekstach. W mediach społecznościowych rozgorzały ogniste dyskusje. Wydawało się, że premier zaliczył faux pas. Tymczasem wygląda to na z góry zaplanowaną akcję.
Akcję, która po raz kolejny zobrazowała przewrażliwienie wielu polityków i zwolenników ugrupowań prawicowych. Przejdźmy do sedna, bo najwyraźniej pogłoski o zatraconych zmysłach politycznych u Tuska są nieco przedwczesne.
Tusk rozegrał prawicę. W niedzielę dolał oliwy do ognia
Premier Tusk z pełną premedytacją przemilczał rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Wiedział bowiem, że – szczególnie w obliczu pojawiających się sondaży na temat tego, czy miało ono sens – może na tym więcej zyskać, niż stracić. W jaki sposób?
Otóż szef rządu w łatwy sposób przewidział reakcję środowisk prawicowych. Natychmiast wróciła narracja o rzekomym niemieckim patriotyzmie Tuska. „To nie jego święto, więc je olał” – czytaliśmy w setkach wpisów w mediach społecznościowych. A te zarzuty o kolaborację z Berlinem wcale nie zrażają elektoratu PO. Raczej wzbudzają pusty śmiech. Tak jak legendarna afera z dziadkiem w Wehrmachcie. Milczenie premiera sprzed 3 dni to jednak nie wszystko.
Albowiem teraz – zdaniem wielu, celowo i prowokacyjnie – premier Donald Tusk publikuje wpisy o wszystkim, tylko nie o tym, na co liczyła prawica. Odniósł się m.in. do działań Izraela w Strefie Gazy, a poza tym… komentuje bieżące wydarzenia sportowe. W rocznicę Powstania zachwycał się Igą Świątek, a niedzielę zakończył tak:





