Tomasz Lis postanowił zacząć mówić wprost o swoich problemach po zakończeniu pracy w mediach głównego nurtu. Dziennikarz przez lata prowadzący swój program m.in. na antenie TVP, dziś musi prosić internautów o pieniądze. Efekty jego apelu są zaskakujące.
Lis to gwiazda polskiego dziennikarstwa na polu publicystycznym. Sęk w tym, że gwiazda spadająca. Jeszcze przed przejęciem władzy przez PiS prowadził swój autorski program w TVP – „Tomasz Lis na żywo”.
Za jeden odcinek jego firma inkasować miała kilkadziesiąt tys. złotych. To były złote czasy. Przez ponad dekadę był również redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek”. Miał zatem czas, by przywyknąć do bardzo wysokiego standardu życia.
Ostatnie lata to dla niego nie tylko seria poważnych problemów zdrowotnych. Również na gruncie zawodowym, a także PR-owym, działo się u niego źle. Stracił pracę w „Newsweeku”, był posądzany o mobbing w redakcji, której szefował, a nawet o czyny noszące znamiona molestowania pracownic.
I wszystko wskazuje na to, że – jak mawiają niektórzy – dobrze już było. Przestał ukrywać to już sam Tomasz Lis, który na swoim kanale YouTube zaapelował do – swoją drogą niewielkiego grona widzów – o wsparcie finansowe. Pierwszy raz zrobił to jeszcze w lutym. Efekty? Niektórzy mocno się zdziwią.
Tomasz Lis prosi o pieniądze. Oto jego wyniki na Patronite
Dokładnie 19 lutego br. branżowy serwis press.pl opublikował informację o zbiórce na rozwój youtubowego kanału, ogłoszonej przez Tomasza Lisa. Mogło się wydawać, że apel znanego dziennikarza o wpłaty wywoła większy poklask. Jak jednak wówczas podał rzeczony portal:
Do wczoraj wieczorem miał 14 wpłacających.
A jak jest dziś? Otóż… niewiele lepiej. Mijają miesiące, Tomasz Lis regularnie zamieszcza długie materiały i wywiady (niestety bez większych sukcesów w kwestii oglądalności). A w serwisie Patronite, gdzie widzowie mieli wpłacać pieniądze widnieje informacja o tym, że wesprzeć Lisa do tej pory zdecydowało się 61 osób.
Łącznie złożyło się to na kwotę 2020 zł miesięcznie.